Ostatnio coraz częściej zastanawiam się nad tym jak to jest, że ludzie tak mistrzowsko potrafią wpędzać się w kompleksy. Albo też, pozwalają innym się w nie wpędzać...
Sama należę do osób, które co jakiś czas mają problem z poczuciem własnej wartości. No bo niby lubię to, kim jestem i jaka jestem. Jednak od czasu do czasu jakaś ciemna chmura niepozytywnych myśli zawisa nade mną i mnie przytłacza.
I tak się nakręcam bez sensu. Staję przed lustrem i myślę: jestem za gruba. Taki kobiecy standard. Zmieniam spodnie, bluzkę, buty. Robię wszystko, żeby ukryć te wyimaginowane szerokie biodra i ten nie-wiem-w-którym-miejscu wystający brzuch. Dołuję się jak nastolatka, zamiast wbić sobie do tego głupiego łba: Kobieto, Ty się mieścisz w rozmiar 36, o co Ci kurna chodzi? Urodziłaś dwójkę czterokilogramowych dzieci. Brzuch miałaś w ciąży jak słoń, no i może nie jest teraz już tak jędrny i płaski jak w liceum, ale do jasnej cholery, jest bardziej niż OK.
Uwielbiam też sobie wmawiać jaką to ja jestem do dupy matką. Mam wyrzuty sumienia, że za mało się z dziećmi bawię. Za często krzyczę i tracę cierpliwość. Wmawiam sobie, że mnie nie słuchają, bo, na bank, robię coś nie tak. Że może poświęcam im za mało czasu, a może za dużo? Na pewno nie doczytałam czegoś w jednej z tych mądrych książek.
A najlepiej jak jeszcze ktoś życzliwy zwróci mi uwagę, że jestem za mało konsekwentna. No i zdecydowanie za szybko ulegam jak dzieci płaczą, więc teraz mam za swoje. I, że niepotrzebnie tak dużo z nimi dyskutuję i negocjuję, bo z dzieckiem to trzeba krótko. I potem mętlik myśli szaleje w tej mojej głowie, zamiast zaufać swojej intuicji, która mówi mi, że może i nie jestem idealną matką, ale wiem, że wkładam w macierzyństwo całe moje serce.
O, albo to... Jak przyjdzie co do czego, to nie ma szans, żebym znalazła pracę. Kto by mnie zechciał. Po tylu latach w domu, z dziećmi. Brak doświadczenia, brak umiejętności, już jestem za stara, wyszłam z wprawy i wiele innych studzących zapał frazesów. A pokończone kursy w Stanach to przepraszam, co? A praca w Kanadzie? A biegłość językowa? Mało? A prawie pięć lat spędzonych na planowaniu, zarządzaniu, mediacjach? No i co z tego, że w domu? A nabyte przez każdą matkę takie umiejętności jak wielozadaniowość, podzielna uwaga, kreatywność, dobra organizacja pracy... Nie liczą się? Oczywiście, że się liczą! I nie zawaham się ich użyć.
Kiedyś miałam mnóstwo kompleksów. Jak teraz o niektórych z nich myślę, to wybucham śmiechem, bo wydają mi się takie nierealne. W podstawówce sen z oczu spędzały mi piegi. Piegi! Phi... Dziś już ich nawet nie widzę. Owszem, z biegiem lat jakoś tak zjaśniały i pojawiają się już tylko na słońcu, ale jak już są, to patrzę na nie zupełnie inaczej niż przed laty. Teraz wydają mi się urocze. I to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że kompleksy powstają tylko i wyłącznie w naszej głowie...
Kiedyś wydawało mi się też, że w życiu nie znajdę sobie faceta. Patrzyłam w lustro i myślałam: Kto zechce taką szkaradę... Co najmniej jak bym była Fioną ze "Shreka" - oczywiście tą po zmroku. Pamiętam jak rodzice próbowali dodać mi pewności siebie powtarzając do znudzenia, że jestem śliczną dziewczyną. A ja byłam przekonana, że mówią tak tylko dlatego, bo przecież rodzicom nie wypada mówić inaczej. A potem zjawił się taki jeden, w dodatku całkiem przystojny, który patrzył na mnie z zachwytem twierdząc, że jestem piękna. Piękna? Ja? Oryginalna, nietypowa, interesująca - może tak, ale na pewno nie piękna... A potem, im bardziej wierzyłam w to, że może rzeczywiście jestem atrakcyjna, tym bardziej taką się czułam.
Często jest tak, że ludzie do tego stopnia nie wierzą w siebie, że zawsze znajdą w sobie jakiś mankament - nawet gdyby wszyscy wokół kompletnie tego nie zauważali. Kobiety wydają się sobie za grube, podczas gdy inne patrzą na nie z zazdrością myśląc: ta, to ale ma figurę. Skupiają się na swoim małym biuście i krzywych nogach nie mając pojęcia, że ktoś inny zazdrości im pięknych rysów twarzy, albo smukłej talii. Sen z powiek spędza im to, że nie zrobiły kariery, nie doceniając tego, że mają wspaniałe dzieci, które tak cudownie wychowują.
Panowie często mają kompleksy, że zarabiają mniej niż żona. Tak naprawdę większości z tych żon kompletnie to nie przeszkadza. Doceniają natomiast zaangażowanie w domu i bliski kontakt taty z dziećmi. No i standard... są też faceci, którzy są niezadowoleni ze swojego "rozmiaru"... Odwieczne pytanie: czy bardziej liczy się grubość czy długość? No i czy w ogóle rozmiar ma znaczenie? Otóż, najbardziej to liczą się umiejętności, ale do tego, drodzy Panowie, jest potrzebne trochę wiary w siebie i... absolutny brak kompleksów!
Myślę, że to może być też trochę kwestia polskiej mentalności. W złym tonie jest przecież mówienie dobrze o sobie i bycie zbyt pewnym siebie. Ja uważam, że świetnie jest znać swoją wartość i swoje atuty. Niestety większość ludzi, osobę dobrze się o sobie wypowiadającą, postrzega jako kogoś zarozumiałego. A już biada jak jakaś laska wrzuci na "fejsa" zdjęcie w bikini "chwaląc" się swoją nienaganną figurą, bo jest na tyle pewna siebie, że odważyła się to zrobić. Większość pewnie skomentuje to pozytywnie, ale co tak naprawdę myślą... może lepiej nie wiedzieć...
W każdym razie ja, ta piegowata szkarada, bez przyszłości, każdego dnia walczę ze swoimi kompleksami. Staram się kochać siebie taką jaką jestem i nie przepraszać za to, że są rzeczy, w których wiem, że jestem naprawdę dobra. I, że mam piękne, zielone oczy. O!
Panowie i Panie, szkoda życia na zamartwianie się swoimi mankamentami, na które najczęściej zupełnie nie mamy wpływu. Włączcie zatem uśmiech numer pięć i kroczcie dumnie przez świat. Kochajcie siebie, bo tylko wtedy będziecie piękni, jak będziecie emanować wewnętrznym pięknem i pewnością siebie!