poniedziałek, 24 października 2016

Jaką jestem mamą?


No cóż... podobno najlepszą na świecie, jak twierdzi Zosia, choć mówi to zwykle kiedy ma jakiś interes. Co prawda nie są to wymarzone okoliczności, żeby usłyszeć taki komplement, no ale zawsze coś!

A tak na poważnie? 
Jestem mamą z dystansem, do siebie i do dzieci. Taką, która jest surowa i wymagająca w znaczących sprawach i taką która odpuszcza pierdoły. 
- Mamą, która uważa, że dziecko powinno znać granice i taką, która równocześnie chce dawać swoim pociechom dużo wolności.
- Mamą, która pozwala się potknąć i przewrócić, bo wierzy w to, że nie ma lepszej nauki niż nauka na własnych błędach. 
- Mamą, która rozpieszcza, która karmi słodyczami, bo co to za dzieciństwo bez czekolady i lodów?
- Mamą, która się wygłupia, która robi śmieszne miny, skacze i tańczy.
- Mamą, która pozwala dzieciom doświadczać, nawet jak by miało to oznaczać obłoconą pupę i piasek w buzi. 
- Mamą, która daje prawo do wyboru.
- Mamą, która widzi kolory, a nie twierdzi, że coś jest tylko albo czarne, albo białe. Która dyskutuje i negocjuje.
- Mamą, która przytula, ściska, całuje, a potem znów przytula, bo wie, że to najlepsze lekarstwo na wszelkie smutki - i swoje, i dzieci. 
- Mamą, która chciałaby swoim dzieciom pokazać cały świat i uwrażliwić je na piękno natury. Żeby wiedziały jak pachnie morze, jak szumi las, jak smakuje deszcz i jak wyglądają ośnieżone górskie szczyty.
- Mamą, która nie popada w skrajności, która chce swoim dzieciom poświęcać jak najwięcej czasu, ale chce też, żeby nauczyły się być same ze sobą, żeby miały przestrzeń, aby tworzyć coś własnego.
- Mamą, dla której nie ma tematu tabu, która odpowiada na każde pytanie, nie bagatelizuje i nie ignoruje, bo sama też nie chce być ignorowana. 
- Mamą, która docenia, chwali, motywuje. 
- Mamą, która rozumie, że dzieci nie muszą być dokładnie takie, jakie chciałaby żeby były, że mają prawo być inne. 
- Mamą, która chce nauczyć swoje dzieci szacunku - do siebie i drugiego człowieka. Która chce im pokazać jak ważna jest rodzina, miłość, przyjaźń. Jak wiele daje szczerość i jak nic nie daje kłamstwo.
- Mamą, która czasem nie wie, po prostu nie wie co zrobić, co powiedzieć, jak odpowiedzieć na pytanie, jak naprawić błąd.
- Mamą, która bywa zagubiona w tej macierzyńskiej grze i która nie zawsze ma pomysł jak ją wygrać. 
- Mamą, która jest czasem zła, która krzyczy, a potem tego żałuje. 
- Mamą, której puszczają nerwy i bije się za to w pierś, bo powinna mieć więcej cierpliwości. A później myśli, że przecież ma prawo mieć chwilę słabości. 
- Mamą, która czasem płacze - z bezsilności, smutku, szczęścia.
- Mamą, która się wzrusza nieadekwatnie do sytuacji, bo macierzyństwo sprawia, że kobieta czuje więcej i mocniej. 
- Mamą, która się boi: o zdrowie swoich dzieci, o ich życie, o to, żeby nikt ich nie skrzywdził. 
- Mamą, która miewa wszystkiego dość i kusi ją, żeby wyjść i trzasnąć drzwiami. Marzy o tym, żeby choć na chwilę ktoś zwolnił ją z tej ogromnej odpowiedzialności jaką jest rodzina. 
- Mamą, która nie jest idealna, bo wcale nie chce taka być, chce być ludzka. 
- Mamą, której nie interesuje bycie tylko mamą, chce być sobą, mieć swoje pasje, marzenia. Chce być kobietą, żoną, przyjaciółką. Chce żyć pełnią życia.
- Mamą, która pragnie, aby czasem ktoś zatroszczył się o nią, przytulił, pocałował, pocieszył, powiedział, że wszystko będzie dobrze. Żeby ktoś ją dostrzegł - ją i to, że bywa smutna, samotna, zmęczona, że potrzebuje pomocy.
- Mamą, która zawsze będzie miała w sobie niezmierzone pokłady sił, która nigdy się nie podda, nie zrezygnuje, bo została obdarowana cudownym skarbem jakim są dwa, małe, wyjątkowe istnienia, za które bierze całkowitą odpowiedzialność i które warte są każdej wylanej łzy, każdej kropli potu i każdej poświęconej im minuty życia.

wtorek, 18 października 2016

Reset


Nigdy nie miałam złudzeń. Wiedziałam, że znalezienie faceta i wzięcie ślubu to jeszcze nie wszystko. Że sakramentalne "tak" to nie jakieś magiczne zaklęcie, które sprawi, że już zawsze będziemy czuć motylki w brzuchu bez względu na to ile lat śpimy w tym samym łóżku. Zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że, tak jak nad wieloma ważnymi sprawami w życiu, nad związkiem trzeba pracować. Bo owszem, miłość nie wygasa z dnia na dzień. Wiadomo, że kocha się osobę, z którą spędziło się tyle lat, z którą ma się dzieci, z którą łączą nas wspomnienia. Pytanie tylko, czy ten związek nadal jest fajny. Czy wciąż lubimy ze sobą spędzać czas, czy mamy o czym ze sobą rozmawiać i o czym pomilczeć. Czy ciągle iskrzy między nami, czy nadal ogarnia nas uczucie błogości jak się do siebie przytulamy. Czy dobrze się ze sobą bawimy. 
Głęboko wierzę w to, że związek może być wyjątkowy nawet po wielu, wielu latach, trzeba go tylko regularnie pielęgnować, żeby był jak dobrze zakonserwowany antyk, po którym co prawda widać, że jest bardzo stary, ale nadal ma to coś.

Są różne sposoby utrzymania małżeństwa w dobrej kondycji. Niektórzy obdarowują się prezentami, bo to sprawia, że czują się wyjątkowi, inni regularnie się kłócą, żeby ciągle podsycać ogień, jeszcze inni nic nie robią, bo uważają, że są idealni, choć nie za bardzo chce mi się w to wierzyć. A ja? A ja i mój P. zatrudniamy dwie wykwalifikowane opiekunki (czyt. moją mamę i ciotkę - cudowne nauczycielki-emerytki), pakujemy walizki i niczym wyrodni, okropni, nieczuli na krzywdę dziecka rodzice, wyjeżdżamy na tydzień wakacji sam na sam. 

A dlaczego sam na sam? Dlatego, żeby sobie przypomnieć, że oprócz bycia rodzicami jesteśmy również parą - parą przyjaciół, kochanków, najbliższych sobie ludzi. 
W tej codziennej kołomyi i w tym hałasie, który wywołują dzieciaki w naszych domach i głowach, czasem trudno usłyszeć własne myśli, a co dopiero znaleźć moment na odrobinę romantyzmu, na spokojną rozmowę, na czułe gesty. Dlatego właśnie potrzebujemy oderwania się od rzeczywistości i nacieszenia się sobą. Chcemy iść na spacer i skupić się na sobie, a nie na uważaniu czy Zosia jest bezpieczna na rowerze. Chcemy iść do restauracji i nie musieć stawać na głowie, żeby opanować zrzucającego wszystko ze stołu Maksa. Chcemy spakować plecak i po prostu iść w góry bez logistycznego przemyślenia ile i jakie akcesoria trzeba wziąć dla dzieci, żeby im było ciepło, żeby się nie nudziły, żeby nie były głodne i żebyśmy wszyscy nie wrócili zdegustowani tą rodzinną wyprawą. Chcemy popatrzeć na siebie w spokoju i przypomnieć sobie dlaczego ja właściwie jestem z tym człowiekiem, jak to się zaczęło i co mnie tak w nim ujęło, bo przecież chyba nie to, że potrafi zmienić dziecku pieluchę. W końcu istniało już życie zanim zaszłam w ciążę.  Chcemy obudzić się obok siebie, przeciągnąć leniwie jak kot i cieszyć się tym uczuciem, że możemy wstać ale wcale nie musimy, bo nikt bladym świtem nie woła z pokoju obok: "Maaaamaaaa". No i kto wie? Może nawet będziemy kochać się jeszcze przed śniadaniem... Och... szaleństwo! A może po obiedzie... a może i przed i po. Nareszcie będziemy mogli być spontaniczni i nie będziemy musieli czekać aż dzieci zasną i wkurzać się kiedy obudzą się akurat w trakcie, bo takie atrakcje wbrew pozorom wcale nie dodają pikanterii.

Wiem, że nie wszyscy rodzice są zwolennikami zostawiania dzieci na tak długo. Niektórzy uważają, że robią tym dziecku krzywdę, że ich pociecha sobie na pewno bez nich nie poradzi, że zostawi to jakieś blizny na ich psychice. No cóż... z tego co pamiętam, to kiedy ja byłam dzieckiem było to zupełnie naturalne, gdy dzieci jeździły z dziadkami na wakacje, albo zostawały u nich na weekend. No i nie dość, że teraz z moją psychiką chyba wszystko jest w porządku, to w dodatku bardzo mile wspominam te chwile, kiedy jechaliśmy z babcią i dziadkiem Škodą nad morze, robiąc po drodze piknik w lesie i jedząc świeżutki chleb, jajka na twardo, pomidorki wprost z własnego tunelu i popijając słodką jak miód herbatą z termosu - to były czasy! 
Owszem, pamiętam, że tęskniłam, ale co jest złego w tęsknocie? Myślę, że to naprawdę całkiem zdrowe uczucie. I myślę, że taka rozłąka może być bardzo wychowawcza, bo po pierwsze uczy dzieci samodzielności, po drugie pomaga im doświadczyć czegoś niecodziennego, a po trzecie uświadamia im, że nie są pępkiem świata i że rodzice też mają prawo do odpoczynku.

Oczywiście to nie jest tak, że w ogóle nie mam wyrzutów sumienia, że nie rozpatruję wszystkich za i przeciw, że nie jest mi przykro jak dzieci tęsknią, że nie myślę czy aby na pewno moja mama rozpozna ich potrzeby i czy poradzi sobie z ich fochami. 
Jak pierwszy raz zostawiliśmy Zosię pod opieką mojej szwagierki, to przez cały nasz trzydniowy wyjazd nie mogłam w ogóle wyłączyć myślenia i tak po prostu cieszyć się chwilą. A jak wróciliśmy do domu okazało się, że Zosia tak świetnie się bawi, że właściwie prawie nie zauważyła, że jesteśmy już z powrotem. 
Przy okazji następnego wyjazdu doszłam do wniosku, że to tylko kwestia odpowiedniego przygotowania, że wystarczy zostawić najważniejsze numery telefonów, jadłospis, apteczkę i wszelakie instrukcje odnośnie tego co dzieci lubią, a czego nie i jak wygląda cały rytuał dnia, żeby czuły się bezpiecznie. Zostawiłam nawet zaznaczony rozdział w książce na temat udzielania pierwszej pomocy. Na szczęście nie przydał się! Prawda jest taka, że nawet jak sobie wszystko świetnie zorganizuję i przygotuję to i tak mam wyrzuty sumienia i myślę o tych naszych łobuzach o każdej porze dnia, ale równocześnie powtarzam sobie, że przecież nie dzieje się im krzywda, wręcz przeciwnie, bo są z osobą, która rozpieszcza ich najbardziej na świecie, z własną babcią, która jest jedną z najbliższych im osób. No więc o co tu się martwić?

Nasze wakacje zaczynają się już w samochodzie, gdzie rozkoszujemy się ciszą, gdzie nagle nikt z tylnego siedzenia nie zasypuje nas pytaniami i nikt nie jęczy z nudów. Gdzie możemy włączyć sobie Pearl Jam zamiast po raz osiemset osiemdziesiąty ósmy słuchać piosenki o tygrysie w dialekcie zuryskim, albo utwierdzać się w przekonaniu, że Elsa nadal "ma tę moc". I czasem tak się zachłyśniemy tą wolnością, że w pierwszym momencie nie za bardzo potrafimy znaleźć temat do rozmowy i kończy się na tym, że zboczeńcy jedni, na wakacjach we dwoje, rozmawiamy o dzieciach. 
I właśnie też po to jest ten wyjazd, żeby móc spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy i żeby docenić jakimi cholernymi jesteśmy szczęściarzami, że mamy takie dwa, zdrowe i mądre cuda. 
I jak wracamy do nich to tak jesteśmy stęsknieni, że przez pierwszy dzień jesteśmy w stanie wybaczyć im wszystko, no a potem czar pryska i przy życiu trzyma nas tylko myśl o kolejnych wakacjach we dwoje...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...