wtorek, 18 października 2016

Reset


Nigdy nie miałam złudzeń. Wiedziałam, że znalezienie faceta i wzięcie ślubu to jeszcze nie wszystko. Że sakramentalne "tak" to nie jakieś magiczne zaklęcie, które sprawi, że już zawsze będziemy czuć motylki w brzuchu bez względu na to ile lat śpimy w tym samym łóżku. Zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że, tak jak nad wieloma ważnymi sprawami w życiu, nad związkiem trzeba pracować. Bo owszem, miłość nie wygasa z dnia na dzień. Wiadomo, że kocha się osobę, z którą spędziło się tyle lat, z którą ma się dzieci, z którą łączą nas wspomnienia. Pytanie tylko, czy ten związek nadal jest fajny. Czy wciąż lubimy ze sobą spędzać czas, czy mamy o czym ze sobą rozmawiać i o czym pomilczeć. Czy ciągle iskrzy między nami, czy nadal ogarnia nas uczucie błogości jak się do siebie przytulamy. Czy dobrze się ze sobą bawimy. 
Głęboko wierzę w to, że związek może być wyjątkowy nawet po wielu, wielu latach, trzeba go tylko regularnie pielęgnować, żeby był jak dobrze zakonserwowany antyk, po którym co prawda widać, że jest bardzo stary, ale nadal ma to coś.

Są różne sposoby utrzymania małżeństwa w dobrej kondycji. Niektórzy obdarowują się prezentami, bo to sprawia, że czują się wyjątkowi, inni regularnie się kłócą, żeby ciągle podsycać ogień, jeszcze inni nic nie robią, bo uważają, że są idealni, choć nie za bardzo chce mi się w to wierzyć. A ja? A ja i mój P. zatrudniamy dwie wykwalifikowane opiekunki (czyt. moją mamę i ciotkę - cudowne nauczycielki-emerytki), pakujemy walizki i niczym wyrodni, okropni, nieczuli na krzywdę dziecka rodzice, wyjeżdżamy na tydzień wakacji sam na sam. 

A dlaczego sam na sam? Dlatego, żeby sobie przypomnieć, że oprócz bycia rodzicami jesteśmy również parą - parą przyjaciół, kochanków, najbliższych sobie ludzi. 
W tej codziennej kołomyi i w tym hałasie, który wywołują dzieciaki w naszych domach i głowach, czasem trudno usłyszeć własne myśli, a co dopiero znaleźć moment na odrobinę romantyzmu, na spokojną rozmowę, na czułe gesty. Dlatego właśnie potrzebujemy oderwania się od rzeczywistości i nacieszenia się sobą. Chcemy iść na spacer i skupić się na sobie, a nie na uważaniu czy Zosia jest bezpieczna na rowerze. Chcemy iść do restauracji i nie musieć stawać na głowie, żeby opanować zrzucającego wszystko ze stołu Maksa. Chcemy spakować plecak i po prostu iść w góry bez logistycznego przemyślenia ile i jakie akcesoria trzeba wziąć dla dzieci, żeby im było ciepło, żeby się nie nudziły, żeby nie były głodne i żebyśmy wszyscy nie wrócili zdegustowani tą rodzinną wyprawą. Chcemy popatrzeć na siebie w spokoju i przypomnieć sobie dlaczego ja właściwie jestem z tym człowiekiem, jak to się zaczęło i co mnie tak w nim ujęło, bo przecież chyba nie to, że potrafi zmienić dziecku pieluchę. W końcu istniało już życie zanim zaszłam w ciążę.  Chcemy obudzić się obok siebie, przeciągnąć leniwie jak kot i cieszyć się tym uczuciem, że możemy wstać ale wcale nie musimy, bo nikt bladym świtem nie woła z pokoju obok: "Maaaamaaaa". No i kto wie? Może nawet będziemy kochać się jeszcze przed śniadaniem... Och... szaleństwo! A może po obiedzie... a może i przed i po. Nareszcie będziemy mogli być spontaniczni i nie będziemy musieli czekać aż dzieci zasną i wkurzać się kiedy obudzą się akurat w trakcie, bo takie atrakcje wbrew pozorom wcale nie dodają pikanterii.

Wiem, że nie wszyscy rodzice są zwolennikami zostawiania dzieci na tak długo. Niektórzy uważają, że robią tym dziecku krzywdę, że ich pociecha sobie na pewno bez nich nie poradzi, że zostawi to jakieś blizny na ich psychice. No cóż... z tego co pamiętam, to kiedy ja byłam dzieckiem było to zupełnie naturalne, gdy dzieci jeździły z dziadkami na wakacje, albo zostawały u nich na weekend. No i nie dość, że teraz z moją psychiką chyba wszystko jest w porządku, to w dodatku bardzo mile wspominam te chwile, kiedy jechaliśmy z babcią i dziadkiem Škodą nad morze, robiąc po drodze piknik w lesie i jedząc świeżutki chleb, jajka na twardo, pomidorki wprost z własnego tunelu i popijając słodką jak miód herbatą z termosu - to były czasy! 
Owszem, pamiętam, że tęskniłam, ale co jest złego w tęsknocie? Myślę, że to naprawdę całkiem zdrowe uczucie. I myślę, że taka rozłąka może być bardzo wychowawcza, bo po pierwsze uczy dzieci samodzielności, po drugie pomaga im doświadczyć czegoś niecodziennego, a po trzecie uświadamia im, że nie są pępkiem świata i że rodzice też mają prawo do odpoczynku.

Oczywiście to nie jest tak, że w ogóle nie mam wyrzutów sumienia, że nie rozpatruję wszystkich za i przeciw, że nie jest mi przykro jak dzieci tęsknią, że nie myślę czy aby na pewno moja mama rozpozna ich potrzeby i czy poradzi sobie z ich fochami. 
Jak pierwszy raz zostawiliśmy Zosię pod opieką mojej szwagierki, to przez cały nasz trzydniowy wyjazd nie mogłam w ogóle wyłączyć myślenia i tak po prostu cieszyć się chwilą. A jak wróciliśmy do domu okazało się, że Zosia tak świetnie się bawi, że właściwie prawie nie zauważyła, że jesteśmy już z powrotem. 
Przy okazji następnego wyjazdu doszłam do wniosku, że to tylko kwestia odpowiedniego przygotowania, że wystarczy zostawić najważniejsze numery telefonów, jadłospis, apteczkę i wszelakie instrukcje odnośnie tego co dzieci lubią, a czego nie i jak wygląda cały rytuał dnia, żeby czuły się bezpiecznie. Zostawiłam nawet zaznaczony rozdział w książce na temat udzielania pierwszej pomocy. Na szczęście nie przydał się! Prawda jest taka, że nawet jak sobie wszystko świetnie zorganizuję i przygotuję to i tak mam wyrzuty sumienia i myślę o tych naszych łobuzach o każdej porze dnia, ale równocześnie powtarzam sobie, że przecież nie dzieje się im krzywda, wręcz przeciwnie, bo są z osobą, która rozpieszcza ich najbardziej na świecie, z własną babcią, która jest jedną z najbliższych im osób. No więc o co tu się martwić?

Nasze wakacje zaczynają się już w samochodzie, gdzie rozkoszujemy się ciszą, gdzie nagle nikt z tylnego siedzenia nie zasypuje nas pytaniami i nikt nie jęczy z nudów. Gdzie możemy włączyć sobie Pearl Jam zamiast po raz osiemset osiemdziesiąty ósmy słuchać piosenki o tygrysie w dialekcie zuryskim, albo utwierdzać się w przekonaniu, że Elsa nadal "ma tę moc". I czasem tak się zachłyśniemy tą wolnością, że w pierwszym momencie nie za bardzo potrafimy znaleźć temat do rozmowy i kończy się na tym, że zboczeńcy jedni, na wakacjach we dwoje, rozmawiamy o dzieciach. 
I właśnie też po to jest ten wyjazd, żeby móc spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy i żeby docenić jakimi cholernymi jesteśmy szczęściarzami, że mamy takie dwa, zdrowe i mądre cuda. 
I jak wracamy do nich to tak jesteśmy stęsknieni, że przez pierwszy dzień jesteśmy w stanie wybaczyć im wszystko, no a potem czar pryska i przy życiu trzyma nas tylko myśl o kolejnych wakacjach we dwoje...

5 komentarzy:

  1. Co tu dużo mówić... kolejna piękna opowieść z perspektywy (jak to w znanej piosence)
    "Matki, żony i kochanki,
    Wczoraj koleżanki..."
    A przede wszystkim KOBIETY!
    Cudnie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że przyczyniłam się do resetu!
    Fleczer

    OdpowiedzUsuń
  3. Ksiądz powie: - Kochajcie się i rozmnażajcie, bo tego oczekuje od was Bóg.
    Etyk powie:- Twórzcie rodzinę i wychowujcie swoje dzieci, bo tego oczekuje społeczeństwo.
    Biolog powie:- Seks to oszustwo jednostki w interesie gatunku.
    Ateista powie:- Istnienie ma większą wartość od nieistnienia. Dlatego twórzcie świadomą rodzinę z dbałością o planetę - dom, który służyć będzie potomnym.

    Widzisz Natalia, że wszyscy mówią podobnym głosem i Was popierają. Ja dodam: kochajcie się i czyńcie swoją powinność.

    Jesteście debeściaki!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...