Miłość jest wtedy, kiedy Ty, zakompleksiona szara myszka, nagle stajesz się piękna, bo On Cię taką widzi. Kiedy z tej przeciętnej zamieniasz się w wyjątkową, bo taka jesteś dla Niego. Gdy Twój, dotąd nieśmiały, głos nabiera mocy i pewności, gdyż jest ktoś, kto chce go słuchać.
Miłość jest wtedy, gdy On nie zakłada Ci na palec brylantu, bo wie, że byłoby to zbyt banalne. Że komu jak komu, ale Tobie należy się kamień nietypowy - tak, jak nietypowa jesteś Ty. No i taki, który będzie komponował się z kolorem Twoich oczu, za który przecież, między innymi, tak bardzo Cię pokochał.
Miłość jest wtedy, kiedy On spełnia Twoje marzenia, kiedy w Ciebie wierzy, wspiera Cię i zawsze jest po Twojej stronie. Nawet, gdyby cały świat był po przeciwnej. Nie podcina Ci skrzydeł i ufa, że decyzje, które podejmujesz są słuszne.
No i wtedy, gdy do plecaka pakuje dodatkową bluzę, bo wie, że na pewno będzie Ci zimno. Zna już na wylot swojego zmarzlaka. Gdy nie wyjada Ci z talerza, bo wie, jak bardzo tego nie znosisz. I kiedy pyta, które z Twoich zdjęć może wrzucić do sieci, żebyś się czasem nie wściekała, że na jakimś wyglądasz za grubo. Oczywiście On w ogóle tego nie widzi, ale już dawno przestał polemizować z Twoimi absurdalnymi kompleksami.
Albo jak jesteś w ciąży i codziennie rano, przez dwa miesiące, na stoliczku koło łóżka stoi śniadanie: jedna skibka z serkiem, jedna z dżemem. Niczego innego nie tolerują Twoje poranne mdłości. On o tym wie. A potem trzyma Cię za rękę przy porodzie i cierpi, autentycznie cierpi, razem z Tobą. I później płacze razem z Tobą - ze wzruszenia.
Miłość jest wtedy, kiedy narodziny dzieci Was nie dzielą, bo wiecie, że działacie w jednej drużynie. Kiedy wszystkie trudności, które napotykacie na swej drodze, jako rodzice, sprawiają, że Wasz związek staje się jeszcze mocniejszy i dojrzalszy.
Miłość jest wtedy, kiedy widzieliście już wszystko: tłuste włosy w chorobie, zwisające fałdki po ciąży, krew z nosa, biegunki, wymioty, dziury w brzuchu po operacji oraz inne przypadłości i nic... nic nie jest w stanie Was zniechęcić ani obrzydzić. Mało tego. Po kilkunastu latach On patrzy na Ciebie tak, jak byś była wciąż tą samą laską, w której się zakochał dawno, dawno temu. I nawet nic nie musi mówić. Ty wiesz, że nadal go kręcisz.
A wtedy kiedy siedzicie na kanapie, cholernie zmęczeni po całym dniu, włączacie jakiś durny serial i nawet gadać Wam się nie chce, ale ani jedno ani drugie nie bierze sobie tego do serca. I kiedy nie macie siły na grę wstępną, seksowną bieliznę i zmysłowe dialogi, ale mimo wszystko jest Wam dobrze, bo zawsze jest Wam dobrze. To też jest miłość.
I wtedy, kiedy pokłócicie się tak, że sobie myślisz: "mam go dość!", "tydzień się do niego nie odezwę!"... A potem on wraca z pracy i nie jest wcale mniej wkurzony, poważna rozmowa wisi w powietrzu i wydawałoby się, że Cię oleje i zamknie się w pokoju, ale nie... On wtedy Cię przytula, tak bez słów, bo chce, żebyś wiedziała, że mimo wszystko Cię kocha... A Ty wiesz, że to naprawdę jest prawdziwa miłość.
Motylki wylatują z brzucha. Mija szaleństwo pierwszego zauroczenia. Przychodzi rutyna. Pojawiają się kryzysy. Zmarszczki. Siwe włosy. Proza życia. A Ty nadal kochasz i czujesz się kochana. To właśnie jest miłość.
A jak przez ułamek sekundy pomyślisz sobie, że mogłabyś Go stracić... dreszcz Cię przeszywa po koniuszki palców, a serce skacze do gardła. Natychmiast wyrzucasz z siebie te myśli, bo one za bardzo bolą. Powracasz na ziemię i kochasz dalej...
Na wspólną radość. Na chleb powszedni. Na poranne otarcie oczu w blasku słonecznym. Na nieustające sobą zdziwienie. Na gniew, krzywdę i przebaczenie. Wybieram Ciebie.
- Konstanty Ildefons Gałczyński
Tak trzymać. To jest miłość prawdziwa 💏
OdpowiedzUsuńO miłości napisano tomy i czytając Twój tekst, odbieram, jak rozpoczęcie nowego tomu. A więc kontynuuj, by się napawać estetycznymi wartościami.
OdpowiedzUsuńPojęcie miłości można rozpatrywać na różnych płaszczyznach i abstrahując od literackich/artystycznych przedstawień oraz własnych doświadczeń można je rozpatrywać na płaszczyźnie biologicznej, czy fizycznej. Z tego punktu widzenia miłość to tylko interakcja chemii w naszych ciałach fizycznych i to ona decyduje i wyznacza nasze zachowania w tych kwestiach. Potocznie mówi się, że między dwojga osobami jest chemia, albo zaiskrzyło. A więc są to czysto biologiczno fizyczne zjawiska, a o pierwiastku duchowym nie ma mowy. W takim razie po co stosujemy ozdobniki w rodzaju bytów nadprzyrodzonych, nowych jakości, w których fenomen miłości może funkcjonować? Wydaje mi się, że coś jest na rzeczy, iż to nie tylko apoteoza miłości. Na przykład polny kamień do swego istnienia potrzebuje tylko warunków fizycznych i chemicznych w środowisku ziemskim i nic ponad to. Także naszym ciałom, włącznie z mózgiem, wystarczyły podobne warunki na przestrzeni paleolitu. Jednak do zaistnienia między innymi miłości potrzeba przestrzeni, by jako zjawisko, a może nawet byt, mogło istnieć. Cóż to za przestrzeń może być? Sądzę, że nie fizyczna i zdaje się, że przypomina duchową, a precyzyjniej - ezoteryczną, metafizyczną, czy też transcendetalną. Tak jak cząstki elementarne w najnowszej teorii superstrun potrzebują przestrzeni jedenasto wymiarowej, a żyjemy w czterowymiarowej czasoprzestrzeni i nie zdajemy sobie sprawy z istnienia pozostałych wymiarów. Podobnie może być z miłością, która istnieje w zakrytych przed nami wymiarach o których też nie wiemy.
Do takich wniosków można dojść na płaszczyźnie materializmu nie uciekając się do dogmatów religijnych.
Natalia, jesteś dowodem na istnienie wymiaru nadprzyrodzonego, w którym Wasza miłość może się realizować. Należy ją kultywować po wsze czasy, by przypadkiem ów domniemany wymiar nie zanikł.
G
Będziemy kultywować ile się da! ;-) Dzięki! :-)
Usuń