poniedziałek, 22 maja 2017

Czy nasz związek przetrwa?


Stało się. Zdradziła. Walczyła ze sobą do końca, ale dała za wygraną. Z mężem mijali się od miesięcy, może nawet od lat. Już nawet nie pamięta od czego to się zaczęło. Najpierw jedna kłótnia, druga, jakieś problemy z dziećmi, stres w pracy, brak czasu dla siebie. Mąż przestał ją zauważać. Tak twierdziła. Czuła, że staje mu się obojętna. Któregoś dnia wyszła z domu smutna, z poczuciem odrzucenia i cholernego rozczarowania, bo nic już nie było takie same. Pytała samą siebie gdzie podziała się ta bliskość, namiętność i uczucie, które tak mocno połączyło ich przed laty. I właśnie wtedy, przypadek sprawił, że pojawił się ten drugi. Nowy pracownik w jej biurze. Spotkali się w korytarzu, a on się przedstawił. A potem zapytał, dlaczego jest taka smutna. I to był ten moment, który zaważył o jej przyszłym życiu... bo pierwszy raz od, nie pamiętała jak dawna, znalazł się ktoś, kogo zainteresowały jej uczucia. Ktoś, kto ją dostrzegł...

On też miał swoją tajemnicę, swoje problemy i rozterki. Potrzebował bliskości. Potrzebował kobiety, w której oczach zauważy pożądanie. Widział, że ona pragnie tego samego co on. Nie potrafił już dłużej się hamować. Nie wierzył w to, że z jego małżeństwa jeszcze cokolwiek będzie. Właśnie mijał rok odkąd żona przestała z nim sypiać. A on nie wyobrażał sobie związku bez pożądania i namiętności. W pamięci miał obraz swojej żony sprzed lat... Tak go kiedyś potrafiła kokietować i sprawić, że serce biło mu trzy razy szybciej. Szalał na jej punkcie. Dokładnie to samo poczuł teraz, z tą drugą...

Odkąd zaczęłam pisać bloga czuję się czasem jak Carrie Bradshaw z Seksu w wielkim mieście, która obserwuje  i wsłuchuje się w ludzi, których spotyka na swej drodze, a potem stara się wyciągać wnioski. No i jak tak sobie zbieram wszystkie swoje obserwacje do kupy i przetwarzam w głowie to, co usłyszałam od wielu osób w moim otoczeniu, wniosek nasuwa mi się jeden. Właściwie nie jest to żaden wniosek. To odczucie. Odczucie przerażenia. Bo przeraża mnie to, jak ludzie w dzisiejszych czasach traktują związki. Z jaką łatwością potrafią siebie i swoje postępowanie usprawiedliwiać i jak w ogóle nie mają determinacji do tego, żeby walczyć. A przede wszystkim nie potrafią ze sobą szczerze rozmawiać. I potem mówią po prostu: trudno, nie udało się i zaczynają nowe życie.

Historia na początku wpisu jest z jednej strony zmyślona, a z drugiej tak prawdziwa, bo mogłaby dotyczyć każdego z nas. Pytanie tylko czy ona musiałaby się właśnie tak zakończyć. Czy rzeczywiście można usprawiedliwić zdradę brakiem zainteresowania ze strony partnera, albo tym, że żona nie ma ochoty na seks? A może wystarczy o tym porozmawiać? Tak na spokojnie, bez wyrzutów i pretensji. Tak szczerze, bez owijania w bawełnę. Może nie warto mieć cichych dni i kumulować w sobie złych emocji. Może trzeba dobitnie wyrażać swoje potrzeby i uczucia, nawet jeśli czasem ranią albo szokują. 

Może gdyby kobiety przestały oczekiwać od faceta, że będzie czytał w ich myślach, tylko mówiły jasno czego potrzebują. Może gdyby mężczyźni postarali się być trochę bardziej empatyczni, a mniej egoistyczni. Może gdyby faceci nie oczekiwali, że będziemy zawsze gotowe do seksu, nawet jak się nie wykażą żadną kreatywnością. A kobiety przestały traktować seks jako obowiązek wobec męża, tylko zaczęły czerpać z tego przyjemność pokazując mu odważnie, czego potrzebują. Może wtedy byłoby nam łatwiej spotkać się gdzieś w połowie drogi i wspólnie walczyć o miłość. Może... a może nie?!

To trochę tak jak z posiadaniem dziecka. Okres ciąży to jest pikuś w porównaniu do tego, co następuje później. Tak samo jest ze związkiem. Znaleźć faceta, to tylko malutka część sukcesu. Zatrzymać go przy sobie, to dopiero jest sukces.

Chciałabym powiedzieć, że mnie problem nie dotyczy, bo ja wiem jak sprawić, żebyśmy byli ze sobą szczęśliwi do grobowej deski. Prawda jest taka, że nie wiem co z nami będzie, bo nikt tego nie wie. Zdarzają się niestety sytuacje beznadziejne, z których trudno wyjść bez szwanku. Zdarzają się związki, których nie da się uratować, choć bardzo byśmy chcieli. Ale jedno jest pewne i jedno wiem. Wiem, że będę walczyć. I nie wtedy kiedy pojawi się jakiś problem, tylko na co dzień. Nie będę brała tego szczęścia i tej miłości za pewnik, ale będę jej bronić każdego dnia, żeby nikt inny nie sprzątnął mi jej sprzed nosa. Może jestem naiwną romantyczką, która wierzy w bajki z happy endem. Ale przecież podobno wiara czyni cuda. I tego się trzymam.


2 komentarze:

  1. Biologia "wymyśliła" rozmnażanie płciowe, jako najlepszy sposób rozmnażania. Są w nim zawarte elementy, jak dobór naturalny, konkurencja między osobnikami, zmienność genetyczna. Ten ostatni element istnieje także dzięki zdradom małżeńskim. Cały świat biologiczny tak się ukształtował, bo różne osobniki wymieniały się swoim materiałem genetycznym nie dbając o monogamię(z małymi wyjątkami). Nas można zaliczyć do tego małego wyjątku i lepsze określenie byłoby - monogamiści okresowi. Po pewnym okresie w związku zmieniamy partnera, albo przynajmniej byśmy tego chcieli, jednak z jakichś powodów niektórzy wstrzymują się. I w tym momencie robią występek przeciw naturze oraz naszej psyche. Nie ma nic przyjemniejszego niż adorować, być adorowanym i dążyć do aktu płciowego. Natura zawsze preferowała zachowania typu Casanowy, a ci którzy tego nie robili, raczej wymierali. Dlatego w interesie gatunku należy często zmieniać partnerów, zdradzać im więcej, tym lepiej.

    Jednak nie do końca tak jest i natura zadbała o interes potomstwa wymyślając mechanizm jakim jest miłość. On działa, lecz na krótko, zwykle kilka lat do momentu usamodzielnienia się dziecka. Potem związek może się rozpaść, by nawiązać nowy i znów to samo. Natura nie może sobie pozwolić na luksus samozadowolenia i stagnacji popychając nas w objęcia nowych partnerów i tytanicznego wysiłku, by nadal płodzić. A więc należy się bzykać do ostatniego tchu, bo życie jest krótkie, a zdrowie jeszcze krótsze. Natura sobie kpi z przegrańców pięćdziesięcioletnich i właściwie już nie powinni żyć i wyjadać zasoby ludziom w okresie prokreacyjnym. Takie zachowania są odpowiednie dla zwierząt, ale nie ludzi i w tym przypadku natura postarała się o następny mechanizm - moralność. On jest dany tylko człowiekowi, choć są badacze, którzy twierdzą, że niektóre zwierzęta też ją przejawiają. Jeśli tak, to swe źródło ma ziemskie, a nie nadprzyrodzone.

    Moralność nakazuje nam monogamię, lecz w niektórych społeczeństwach nie. A więc nie jest to jakiś uniwersalny systemem normatywny i często jest łamana.
    Jednak stało się i często się zdarza, że ludzie obdarzeni moralnością, religijni, zrywają związki małżeńskie, bo na przykład nie mają porozumienia z współmałżonkiem i związali się z innymi partnerem. Takie zachowanie też służy gatunkowi, bo zawiera monogamię okresową i zmienność genetyczną. Ale czy jest dobre w świetle wartości ludzkich? Jakie to są wartości? Męczyć się z współmałżonkiem obojętnym, lub tyranem, dla bliżej nieokreślonych wartości? Wspomnień? A może kupczyć, by w życiu wiecznym zostało wynagrodzone? A jeśli go nie ma? A jeśli nie ma uniwersalnych wartości to my sami je tworzymy? Chyba tak i starannie wychowując nasze potomstwo, świecąc przykładem związku do grobowej deski, celebrując wartości ceniące dobro szeroko rozumiane, tym samym stajemy się twórcami moralności. Tak mogę podsumować treść Twojego wpisu z myślą kończącą, że będziesz walczyć o swoją miłość. I to jest puentą rozważań o ludzkich wartościach, jako dążenie do ideału, lecz nieosiągalnego, do którego można się jedynie zbliżyć. Czyż nie jest to najlepszą wartością dla ludzi? Bo ideały są tylko boskie.

    Natalia, ale jesteś boska!

    G.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo sceptycznie podchodzę do "zganiania" wszystkiego na naturę, na to, że takich, a nie innych nas stworzyła. W naturze następuje przecież ewolucja i właśnie dlatego nie jemy dziś z koryta jak zwierzęta, ani nie chodzimy na golasa po ulicach. Myślę, że ludzie się zmieniają i zmieniają się też zwyczaje. Owszem, drzemie gdzieś tam w nas głęboko zwierzęca natura, ale myślę, że można ją również dobrze wpleść w relacje seksualne z żoną/mężem. Bo jeden partner/partnerka moim zdanie wcale nie musi oznaczać nudy. Myślę, że można się poznawać i doświadczać ciągle od nowa. A nawet można się zakochać w tej samej osobie po kilka razy. Podstawą jest odpowiednie dobranie się z partnerem - czyli związanie się z kimś, kto właśnie nie jest tyranem, kto ma podobny temperament seksualny, z kim mamy podobne zainteresowania i przede wszystkim z kimś z kim się nie nudzimy. Oczywiście, że nie musi, a nawet nie może to być ideał. Ideałów po prostu nie ma, a nawet jak by były, to myślę, że mogłyby być strasznie nudne. I żeby było jasne, ja przeciwko poligamii nic nie mam. Jeśli są na świecie ludzie którzy nie mają ochoty mieć stałego partnera tylko chcą sypiać z kim popadnie, a dodatkowo płodzić dzieci i "mieszać gatunki" - proszę bardzo. Ale uważam, że jeśli ktoś decyduje się na związek monogamiczny i przyrzeka wierność, to powinien tej wierności dotrzymać.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...