czwartek, 4 maja 2017

Dresiara czy fajna laska? Wybór należy do Ciebie!


Oj, jak mi się czasem nie chce... Sprzątać chaty, robić prania, ogarniać po raz n-ty bałaganu zrobionego przez dzieci. Daleko mi do idealnej pani domu, choć naprawdę chciałabym nią być. Chciałabym żyć w fajnie urządzonym, według mojego gustu, mieszkaniu, w którym wszystko ma swoje miejsce: każda książka, świeczuszka, poduszka. Chciałabym się budzić rano i nie widzieć sterty naczyń wynurzających się z kuchni. Chciałabym chodzić spać z poczuciem, że zrobiłam wszystko, co sobie zaplanowałam.

Niestety, będąc mamą dwójki dzieci muszę pogodzić się z rzeczywistością. Ni to szarą, ni to kolorową, ale rzeczywistością. Z tym, że to właśnie dzieciaki organizują mi dzień i mają wpływ na to, co zdążę, a czego nie zdążę zrobić. To one wymyślają na bieżąco design mojego salonu. To przez ich łobuzerskie zapędy nie mogę pozwolić sobie na kruche i delikatne przedmioty w pokoju, bo mogłyby paść ich ofiarą. Ale niech im będzie, wzięłam to na klatę i, przyznaję, nielekko, ale pogodziłam się już z takim losem.

Jest jednak potrzeba, z której tak łatwo nie zrezygnuję. O którą walczę i będę walczyć codziennie. Potrzeba dbania o siebie. Chęć podkreślania i pielęgnowania swojej kobiecości. Pragnienie bycia atrakcyjną i stylową. Nie mówiąc już o podstawach higieny, takich jak świeżo umyte włosy, zadbane paznokcie, gładkie nogi i inne części ciała nadające się do depilacji. Bo to są podstawy, ale nawet na nie niektóre mamy, szczególnie te świeżo upieczone, po prostu nie mają czasu.

Przypominam sobie taką sytuację, że kiedyś będąc na wakacjach za granicą ktoś (nasz rodak zresztą) poznał, że jestem Polką, zanim się w ogóle odezwałam! Kiedy zapytałam skąd wiedział, odpowiedział, że po wyglądzie i sposobie ubierania... Hm, no cóż... nie bardzo wiedziałam wtedy, czy powinnam była uznać to za komplement czy raczej za obelgę. Nie chciałabym jednak, żeby ktoś kiedyś po tym samym rozpoznał, że jestem matką, bo to raczej komplementem by nie było.

Nie raz słyszę o mamach, które się zaniedbały w trakcie ciąży, po ciąży, które straciły siłę, motywację, żeby być piękne. A przecież to, że wyjdziemy za mąż i urodzimy dzieci nie oznacza końca naszej kobiecości. Jestem przekonana, że jako zabiegane matki, będące, nie raz, osmarkane i poplamione przez te nasze urwisy, tej kobiecości potrzebujemy jeszcze bardziej! Ale jak to zrobić? No i kiedy? Bo przecież ciągle musimy wybierać na co wykorzystać te skrawki wolnego czasu, które nam zostają z całego dnia.

Ja zaczęłam już w ciąży. Przede wszystkim nie słuchałam babć i życzliwych ciotek, które kazały mi jeść za dwoje. Jadłam tak samo jak zawsze. Tak, żeby dostarczać organizmowi wszystkich potrzebnych składników, ale równocześnie, żeby nie wdrażać w życie teorii, która mówi, że w ciąży można jeść tyle ile się chce, bo przecież i tak przybędzie nam kilogramów. Teraz moją dewizą jest jeść równo i regularnie, czego staram się od urodzenia uczyć również moje dzieci.

Pozostałam też wierna jodze, którą wprost uwielbiam! Ćwiczyłam dwa razy w tygodniu prawie do samego końca ciąży i bardzo pomogło mi to wrócić do formy po porodzie. Jak pojawiły się dzieci, to równocześnie pojawiły się też deficyty czasu. Na szczęście są rzeczy, które można robić wraz z dziećmi, żeby pozostać w ciągłym ruchu i formie. Ja wybrałam długie spacery. Z maluchem w wózku można spokojnie robić nawet ośmio-dziecięcio-kilometrowe spacery, a starszaka wyposażamy w hulajnogę albo rower i idziemy tak szybko, żeby go dogonić - intensywny trening murowany! Wiadomo, nie zawsze wychodzi to tak jak byśmy chciały, bo dzieci mają to do siebie, że czasem po prostu nie chcą współpracować, ale myślę, że mimo wszystko, dla zdrowia, własnego i dzieci, trzeba wyrobić  w sobie taki nawyk codziennego ruchu na powietrzu. Czasem nie zdajemy sobie w ogóle sprawy z tego ile takie krótkie nóżki naszych dzieciaków mają w sobie siły. Zosia ostatnio przeszła na własnych nogach dziesięć kilometrów! A ma niecałe pięć lat. I jest jeszcze jedna tego zaleta... Po takiej wyprawie dziecko jest tak zmęczone, że absolutnie nie ma kłopotów z zaśnięciem.

Żeby czuć się kobieco i atrakcyjnie, mimo, że "siedzę" tylko z dzieciakami w domu, postanowiłam też zrezygnować z wszelkich dresów i powyciąganych starych koszulek, w których czuję się mało zadbana. Staram się ubierać wygodnie, ale modnie i ciekawie. Zawsze też robię sobie delikatny makijaż, który wygląda naturalnie, ale równocześnie tuszuje mankamenty, których najbardziej u siebie nie lubię. Dzieci wiernie towarzyszą mi w mojej codziennej toalecie, co, jak pisałam w moim ostatnim wpisie, często wyprowadza mnie z równowagi. Najczęściej jednak staram się ich tak zaangażować, żeby im się wydawało, że mi pomagają. Na przykład w doborze ubrania. Przy okazji sami uczą się pewnych standardów. Między innymi które kolory do siebie pasują, a które absolutnie nie. A przede wszystkim uczą się też tego jak ważny jest maminy czas "dla ciała".

Dbanie o siebie to jednak nie tylko ładne ubranie, zdrowe odżywianie i sport. To również znajdowanie czasu na relaks i bycie co jakiś czas sam na sam ze sobą, albo z koleżanką. Może to być wizyta u kosmetyczki, wypicie w spokoju kawy i poczytanie książki, przejażdżka na rowerze, rozwijanie swoich zainteresowań, albo po prostu walnięcie się do łóżka i zrobienie sobie drzemki. Żadna kobieta nie będzie przecież wyglądała pięknie z workami pod oczami, albo wyrazem twarzy, który mówi "nie śpię od dwóch lat".

Wiem, że może się wymądrzam, że może to takie proste jest tylko w teorii. Owszem, nie jest to łatwe. Jednak każdej kobiecie należy się, żeby czuła się piękna. Dlatego trzeba zrobić wszystko żeby tak było. Poruszyć niebo, ziemię i całą rodzinę, która MUSI nam pomóc, żebyśmy znalazły na co dzień trochę czasu dla pielęgnowania swojej kobiecości. Jak będziemy czuły się piękne, to będziemy szczęśliwe. A jak będziemy szczęśliwe, to cała rodzina taka będzie, bo szczęśliwa mama, to szczęśliwe dzieci. No i mąż też na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby obcować z kobietą, która chociaż po części przypomina tę piękną laskę, w której się zakochał, zamiast tej dresiary z tłustymi włosami, na której przez 24 godziny na dobę wiszą dzieciaki i wysysają z niej resztki kobiecości.

P.S. Tak naprawdę to ja przeciwko dresom nic nie mam. Szczególnie jeśli są dopasowane do figury, a nie parę rozmiarów za duże, no i używane na przykład do sportu. A w moim wpisie słowo dres ma raczej znaczenie symboliczne. ;-)

8 komentarzy:

  1. Czy w komentarzu można posłużyć się linkiem do Wikipedii i czy anonimowy też może?

    G.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna laska (na zdjęciu, przede wszystkim)! Podziwiam Cię, zawsze jesteś zadbana!
    Fleczer

    OdpowiedzUsuń
  3. Natalia, piszesz tak ciekawie i poruszasz zagadnienia dotyczące naszego zachowania, często skrywanego przed samym sobą, że zmusza do głębszego zastanowienia się nad tymi kwestiami. Ale także prowokuje do wysiłku intelektualnego i wpisu komentarza na Twoim blogu, co niniejszym czynię i ograniczę się tylko do zagadnienia kobiecości.
    Nie mogą się zgodzić, że "dzieciaki wysysają resztki kobiecości", bo po prostu nie mogą. Kobiecość jest raz dana i nie da się jej ani wyssać, ani wylizać, pozbawiając tego kobietę. Natomiast można z tej kobiecości czerpać i, czy to dziecko, czy partner, wzmacniają ją, czyniąc kobietę bardziej kobiecą. Trudno zdefiniować kobiecość i może być tyle definicji, ile osób. Jednak wszyscy intuicyjnie wiemy, co to oznacza i wcale nie musi dotyczyć wyglądu zewnętrznego, bo głównie wnętrze kobiety jest siedliskiem kobiecości.

    Sam doświadczyłem takiej kobiecości, gdy siedziałem w pewnym urzędzie na ławce, na której również siedziała kobieta o przeciętnej urodzie i starsza ode mnie o kilka lat. Zapytałem, czy czeka do tych samych drzwi, co ja, potwierdziła, więc spokojnie czekaliśmy we dwoje. Padły następne słowa i następne, aż przyszedł jej czas na wejście do pokoju. Gdy spojrzałem na zegarek, okazało się, że minęło pół godziny, a wydawało mi się, że nasza zajmująca rozmowa trwała krótką chwilę. Nie wiem, czy to treść, czy charakter rozmowy wywołał taką sympatię do niej, bo przecież nic osobistego nie poruszaliśmy, lecz światopoglądowo ideowe tematy. Wówczas pomyślałem sobie, że mógłbym spędzić z nią kawał życia, jednak tą myśl szybko odrzuciłem, bo przecież jestem żonaty. Później okazało się, że kobieta jest literatką i przy następnym spotkaniu wręczyła mi tomik swoich wierszy. Myślę, że to jest najlepsza definicja kobiecości, gdy w rozmowie wydaje się, że czas stanął, a to stanęły dęba...zmysły.

    cdn.

    G.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zupełnie inaczej jest, gdy urokom kobiecości i męskości ulegają ludzie wolni. Tam bez ograniczeń w pełnej krasie ujawniają się nasze wabiki dotyczące sfery fizycznej oraz mentalnej i mogą być świadome, lub odruchowe. Świetnie to tłumaczy hipoteza handicapu https://pl.wikipedia.org/wiki/Hipoteza_upo%C5%9Bledzenia. która dotyczy przystosowania osobników do środowiska i życia grupowego. Gdyby przenieść tą hipotezę na człowieka, to można wytłumaczyć cechy, jak kobiecość i męskość. Trudno się doszukiwać u nas ogona pawia, ale piersi u kobiety i męski penis już temu podlega. Dlaczego taki duży nam urósł? Bo na przykład lew, czy tygrys ma względnie małego w porównaniu z masą ciała. Penis o połowę mniejszy tak samo może zapłodnić, jak ten duży, ale ten duży dostarczy więcej przyjemności partnerce, bo spowoduje więcej doznań. Większego może chwycić oburącz i tym, co jeszcze wystaje, partnerka może ulokować w sobie, niczym seppuku, lecz przyjemne.

    Krętorogie przy polujących na nie drapieżnikach wykonują duże skoki narażając się na atak, ale one w ten sposób pokazują, że nie warto atakować, bo i tak im uciekną. Przenosząc to zachowanie na człowieka spróbuję zrozumieć pewien fenomen kobiecości. Otóż kobiecość, uwodzenie, czarowanie, są jak najbardziej akceptowane, a także pożądane u ludzi nie będących w związkach. Diametralnie inaczej jest, gdy w te związki wstępują i wszelka kokieteria jest źle widziana przez partnera. Może on wyciągnąć fałszywy wniosek, że ukochana szuka adoratora i chce nowych znajomości. Utwierdza go w tym jej zachowanie, kiedy w domu dresiara nie zawsze jest umalowana, a wychodząc, robi z siebie dzieło sztuki. Tłumaczenie dobrym samopoczuciem go nie przekonuje, bo czy w jego obecności samopoczucia nie ma? I tu na ratunek przychodzi hipoteza handicapu, gdzie seksowna kobieta występuje w roli ślicznej krętorogiej dokonując ekwilibrystyki, by zniechęcić napastnika. Jej makijaż, ubiór, zachowanie, świadczą o kobiecości, a drapieżnik, potencjalny zalotnik jest w tym momencie ostrzegany o bezcelowości własnego działania i przekazuje - jestem poza twoim zasięgiem. A więc kobiecość zawsze jest piękna i pożądana, a partner z tego rad, bo to wzmacnia związek i może więcej czerpać z jej kobiecości.

    Natalia spoko, Kobiecość Ci się nie wyczerpie, dopóki znajdziesz czas i siłę na dbanie o siebie. A najlepszym miernikiem kobiecości są pożądliwe spojrzenia innych mężczyzn, z czego małżonek zapewne jest rad.

    PS.
    Zastosowałem hipotezę handicapu porównując kobietę do krętorogiej i myślę, że nikogo nie uraziłem. W końcu kobiety porównuje się do kotki, tygrysicy, czy kury domowej nie ujmując jej godności. A w ogóle mój wpis najlepiej traktować humorystycznie.

    G.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisząc "dzieciaki wysysają resztki kobiecości" nie miałam na myśli dosłownie. Bardziej chodziło mi o to, że kobiety przestają mieć motywację do dbania o siebie, bo im się wydaje, że nie mają po co i dla kogo, skoro siedzą tylko w domu. A to przecież błąd, bo powinny być piękne dla siebie i wierzyć w swoje uroki, a tylko wtedy będą emanować pięknem na zewnątrz. Myślą też, że jak już postarały się o męża to już teraz nie muszą nic dawać od siebie, a przecież związek to powinno być ciągłe zdobywanie od nowa. I owszem, zgadzam się, że kobiecość to nie tylko wygląd, to jest "to coś", co czasem trudno zdefiniować.

      Usuń
  5. Ja właśnie "siedzę" w domu z dwójką maluchów (takich na prawdę małych maluchów) i jednak jest dużo prawdy w tym wysysaniu kobiecości. Czasami tęsknię bardzo za moimi biurowymi ciuchami, butami na obcasie i pełnym makijażu, ale teraz nie da się inaczej. Większość czasu spędzam na podłodze, więc tylko dresy i legginsy. Na "wielkie wyjścia" do piaskownicy najlepsze są elastyczne jeansy (ciążowe!!!), zazwyczaj też tylko na jeden dzień, bo pod wieczór wszystko brudne, uciapciane, zalane. Skórzane buty wiernie czekają w szafce, teraz tylko adidasy grają role, w innych nie dam rady (samo zakładanie butów, jak jedno dziecko wisi w nosidle a drugie krzyczy w wózku, to już wyczyn). Spacery z wózkiem - owszem, tak, fajnie było przez pierwszy rok. Jak teraz mam pchać dublet pod górkę (ponad 30 kg), to moje plecy już płaczą na sam widok. I co gorsze - naokoło siebie widzę same takie mamy, co nie zachęca zbytnio do optymizmu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadza się, nie jest lekko, ale uważam, że mimo wszystko trzeba walczyć (na tyle ile to możliwe), bo to właśnie o tą walkę chodzi - o to, żeby się nie poddawać, bo najgorsze co możemy zrobić to dać za wygraną i doprowadzić się do takiego stanu, że będzie już za późno... Dzieci podrosną, zajmą się same sobą, a my zostaniemy z nadwyżką kilogramów, zaniedbane i sfrustrowane... A w adidasach też można fajnie wyglądać. Przecież nikt nie mówi, żeby zakładać szpilki do piaskownicy ;-)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...