piątek, 16 września 2016

No i mnie pokarało!

Źródło zdjęcia: szczesliva.pl
Z opowiadań mojej mamy wynika, że jak byłam dzieckiem moje poczucie estetyki i porządku było, delikatnie mówiąc, lekko zachwiane. W moim pokoju panował kompletny chaos, a domownicy musieli się nieraz mocno nagimnastykować, żeby w ogóle do niego wejść.
Co kilka dni, albo sama przychodziłam po rozum do głowy, lub też mama przywoływała mnie do porządku i rozpoczynałam wtedy swój długi (czasem kilkudniowy) maraton doprowadzania mojego królestwa do jako takiego ładu i składu. Robiłam to nawet dość dokładnie – ze sprzątaniem szafek włącznie. Za każdym razem wpadałam na genialną myśl wprowadzenia jakiegoś nowego systemu organizacji moich szpargałów, tak, żeby wszystko miało swoje miejsce, szufladkę, przegródkę, słoiczek czy inny pojemniczek, żeby było cud, miód i malina. No i zapraszałam za każdym razem całą moją familię na oględziny i z dumą słuchałam "ochów" i "achów". A oni po raz kolejny i kolejny mieli nadzieję, że teraz to już tak zostanie, że zmądrzałam, dojrzałam i że od tego momentu mój pokój na dobre zostanie uwolniony od wiecznego bałaganu. Niestety. Przełom nastąpił dopiero w liceum, kiedy to zaczęła, bardziej regularnie, odwiedzać mnie płeć męska i kiedy doszłam do wniosku, że, kurczę, z taką fleją to żaden przystojniak gadać nie będzie.

Ku mojemu zdziwieniu, wraz z końcem bałaganienia nie skończyło się wcale narzekanie mojej mamy, bo okazało się, że tu nie chodzi tylko o porządek w moim pokoju, "tu działamy dla naszego wspólnego dobra, dla domu". A ja niby roznoszę swoje ciuchy po chacie, niby rozłożę koc i nie złożę, niby kubka do kuchni nie odniosę itd. itp. 
I ja sobie wtedy myślałam: "Kobieto, o co Ci chodzi? Czy Ty się spodziewasz wizyty sanepidu, czy może ktoś stoi nad Tobą z karabinem i mówi, że poduszki mają być w szeregu ułożone i to w dodatku z centymetrowym odstępem? Mamuśka, wyluzuj, usiądź i kawy się napij zamiast zrzędzić". No i mnie pokarało... A teraz pokutuję, bo oto, po piętnastu latach okazuje się, że teraz to ja jestem tą zrzędzącą babą!

Czasem mam nawet wrażenie, że moje dzieci się jakoś z babcią dogadały i bardzo, ale to bardzo starają się, żeby mi dokopać za te grzechy z przeszłości. W dodatku przejęłam filozofię mojej mamy, że "w mieszkaniu musi być ład". No i krew mnie zalewa kiedy ja sobie pieczołowicie poduszeczki na kanapie ułożę, a Maksiu je myk... i zrzuca. A ja je znowu na górę, a on je myk... i zrzuca. Albo jak już ma dosyć kolacji to chlebek ciach... na podłogę – i jeszcze sobie grozi paluszkiem, bo on dobrze wie, że nie wolno. A diabełek mu z oczu patrzy, oj patrzy.
Choćby nawet był mega skupiony na jakiejś fascynującej zabawie, w momencie gdy otwierają się drzwi od sypialni – on w jednej sekundzie przy nich jest i tylko lustruje co by tu zbroić. A ja, naiwniaczka, myślę, że pochowałam już wszystkie potencjalnie mogące wywołać w nim fascynację przedmioty – niestety – on zawsze znajdzie coś, co może wylać, stłuc, zepsuć, wycisnąć z tubki i rozsmarować po podłodze, czy też coś, co może ukraść, żebym goniła go po całym domu. Jednak najbardziej kreatywny staje się jak wchodzi do łazienki – wtedy notorycznie coś ląduje w kiblu, wannie, bądź też pralce. Ktoś mógłby, słusznie zresztą, zapytać czy nie mogłabym pozakładać jakichś zabezpieczeń na owe sprzęty. Otóż mogłabym i nawet to uczyniłam. Zostały one jednak w ciągu kilku dni zhakowane – trudno się dziwić, w końcu syn inżyniera.

A Zosieńka... ach, Zosieńka to jest mistrzyni babrania. Ona plus kran to połączenie, z którego zawsze wychodzi coś zaskakującego, na co ja sama nie wpadłabym nigdy. Na przykład ostatnio próbowała ucelować strumieniem wody w rolkę papieru tak żeby się nie zamoczyła. Oczywiście eksperyment się nie udał i papier musiał wylądować w śmietniku. Ogólnie bardzo lubi wszelakie doświadczenia, typu: ciekawe co się stanie jak wezmę pudło z pluszakami i wysypię je na samym środku salonu – czy mama się wkurzy, czy nie? Albo, jaka będzie jej reakcja jak wyłożę wszystkie buty z szafki na korytarzu? A co powie jak moje zabawki z jajka niespodzianki zanurkują w soczku pomarańczowym?

Mój P. oczywiście też święty nie jest. Od czasu do czasu położy bezczelnie swoje brudne skarpetki na stole w jadalni, albo spoconą koszulkę, co doskonale komponuje się z moimi kwiatkami i świeczuszkami. I jeszcze mi się pyta po co ja sprzątam, skoro jutro i tak będzie bałagan. No słodziak jakich mało! To po co on się myje skoro jutro i tak będzie brudny? Szczególnie jak znowu 100 kilosów machnie na tej swojej ukochanej kolarzóweczce, która, tak na marginesie, nazywa się Rose i z którą regularnie mnie zdradza. Dobre chociaż to, że się już nauczył żeby zawsze stawiać kosmetyki etykietką do przodu... No tak wiecie, że ten główny napis jest na widoku, a literki schowane z tyłu. Tak, wiem, zboczeniec ze mnie – możecie się ze mnie nabijać – przyjmuję to na klatę.

Są takie chwile, że odpuszczam i myślę sobie: "No cóż, to tylko bałagan, z tym da się żyć". No ale oczywiście nie mija pół godziny, a ja znów sprzątam, mimo, że dobrze wiem, że to syzyfowa praca. I marzę o takim jednym, chociaż jednym jedynym dniu całkowitego porządku. Tak, żeby mi sterta naczyń w kuchni nie sięgała sufitu. Żeby Zosia na moją prośbę o posprzątanie powiedziała: "Dobrze, Mamusiu, już się robi!", żeby wszystko błyszczało, a w szafkach było poukładane w porządku alfabetycznym i jeszcze, żebym mogła usiąść z CIEPŁĄ kawą i się tym cudownym stanem rozkoszować. 

Ech... marzenia...




1 komentarz:

  1. Historia lubi się powtarzać! Sprzątanie jest nudne ale jak ma się do tego dystans i poczucie humoru....
    Fleczer

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...