poniedziałek, 12 września 2016

O tym jak przestałam być Żółwiem


Należę do osób raczej nieśmiałych i... jak by to powiedzieć... nie lubiących robić szumu wokół siebie. Choć muszę przyznać, że im jestem starsza tym bardziej staję się odważna i pewna siebie, a może raczej wynika to z tego, że po prostu coraz bardziej mam w czterech literach to co sobie inni o mnie pomyślą.

W podstawówce wszyscy brali mnie za taką cichą, szarą myszkę, choć pojawiały się już jakieś przesłanki, że taka całkiem przeciętna i normalna to ja nie jestem. Na przykład kiedyś zrobiłam sobie 101 warkoczyków na głowie. Dziś już by to nikogo nie zdziwiło. Wtedy wszyscy patrzyli na mnie jak na swoisty wybryk natury.

Kiedy poszłam do liceum moje poczucie własnej wartości było już na całkiem przyzwoitym poziomie. Aż tu nagle pewnego pięknego dnia przyplątało się do mnie bardzo pieszczotliwe przezwisko "Żółwik" i już tak wiernie towarzyszyło mi aż do studiów.
Teraz patrzę na to z przymrużeniem oka, a nawet z uśmiechem, bo w końcu żółw to fajny zwierzak jest, ale wtedy była to dla mnie taka moja malutka trauma. Mam nadzieję, że temu co to kiedyś wymyślił jest teraz głupio, podkula ogon i zamyka się w sobie. ;-) 

A ja postanowiłam rozprawić się ze zmorami z przeszłości i zastanowić czy ja naprawdę jestem żółwiem? Otóż nie, wcale nie jestem i myślę, że nigdy nie byłam: spokojna tak, powolna nie. Powiem więcej, odkąd zostałam mamą, kilka razy dziennie w mojej głowie KRZYCZY myśl: "Czy to wszystko musi tak długo trwać?". 

Wracam z dzieciakami z zakupów. Wjeżdżam do garażu, parkuje samochód. Otwieram drzwi, żeby wypuścić Zośkę. Nie. Ona chce wyjść z drugiej strony. OK, idę wyciągnąć Maksa. Biorę go na ręce. Czekam... czekam... czekam. Dobra, wyszła. Biorę pięć siatek z bagażnika, wciąż trzymam Maksa. Usiłuję nogą otworzyć drzwi na korytarz. "Nie Mama, ja chcę otworzyć". Dobra, niech otwiera - przynajmniej mi pomoże. Czekam. Widzę, że drzwi za ciężkie, no to chcę jej pomóc. Nie, ona sama. Dobra, jakimś cudem dotarliśmy do windy. Oczywiście kto chce zawołać windę? Wiadomo, Zosia, choć teraz już powoli rośnie jej konkurencja, bo Maks, o zgrozo, zaczął dosięgać do guzika. Jedziemy do góry. Jesteśmy przy drzwiach i kto chce otworzyć drzwi? Nigdy nie zgadniecie. No jasne, że Zosia. A ja stoję z tymi siatami, Maks się wyrywa, bo też chce mieć w tym swój udział, ręce mi więdną, nogi się uginają, a ona pyta (po raz setny chyba) "W którą stronę przekręcić klucz?". No to ze stoickim spokojem jak na matkę przystało odpowiadam jej grzecznie na pytanie, a w głowie pulsuje mi myśl: "Tylko spokojnie, dasz radę, przecież musisz uczyć dziecko samodzielności". 
Wchodzimy do domu. Proszę, żeby zdjęła buty. Zosia oczywiście siada dokładnie na środku korytarza tak, że ja nie mogę przejść, więc... znowu czekam. Rąk już nie czuję, a pęcherz mi pęka, bo przecież nie było kiedy zrobić siku. I tak obserwując jak Zosia w pełni szczęścia czasu nie liczy mam przed oczami wizję: "No tak, już dwunasta, więc zanim rozpakuję zakupy i zrobię obiad będzie pierwsza. Maks później pójdzie na drzemkę, co oznacza, że później się z niej obudzi, co oznacza, że nie będzie mógł zasnąć wieczorem, co oznacza, że ja i mój P. będziemy mieli mniej czasu dla siebie". I chciałabym krzyknąć: "Szybciej, do jasnej cholery!", ale jak przystało na poprawną politycznie matkę, znów się powstrzymuje, żeby nie podcinać dziecku skrzydeł.
Pół biedy jak by to tylko o dzieciaki chodziło. Niestety mój P. też do najszybszych nie należy... Jak on myje naczynia to ja się zastanawiam czy to się dzieje naprawdę czy ktoś może włączył film w zwolnionym tempie. Jednak trzeba mu oddać, że kieliszki to po jego robocie błyszczą jak klejnoty.

No i po takim powolnym dniu jestem tak wykończona, że nie pozostaje mi nic innego jak tylko bardzo, bardzo szybko nalać sobie kieliszek dobrego wina. 

A do Żółwika i jego prekursorów będę miała zawsze wielki sentyment. ;-)

2 komentarze:

  1. Mnie w podstawówce przezywali "Kaczor". Nie wiem skąd to wzieli, nawet po latach nikt tego nie wyjaśnił. Znienawidzona ksywa poszła za mną do LO i było tak samo. Gdy stałam się pewniejsza siebie to się przymkneli. Gdyby to było teraz to co by się działo - ksywa ma wymiar polityczny :))) Ale...uwielbiam kaczki, zwłaszcza te dzikie z parku. Rzadko latają, częściej pływają. A jak już wzbiją się w przestworza to lecą jak torpedy. Żółwie zawsze uwielbiałam, mają spokojne, długie życie i są te wojownicze ninja (moje ulubione postaci z dzieciństwa) ;)
    A dzieci ucz samodzielności i pewności siebie. Miłego wieczoru przy winie

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...